sobota, 12 lutego 2011

"Trzeci", J. Hryniak


(Niestety, nie ma go na YT. Warto obejrzeć zwiastun filmu "Trzeci" J. Hryniaka (2005), bo daje dość całośćiowe wyobrażenie o filmie.
PROMOCJA! Cały film trwa 86 min. Poświęć 3 minuty na obejrzenie zwiastunu i 3 minuty na przeczytanie poniższej recenzji - oszczędzasz 80 min życia! )

Paweł i Ewa spędzaja właśnie letni urlop na jachcie. Paweł (Jacek Poniedziałek) jest typowym "pracoholikiem z konieczności", Ewa (Magdalena Cielecka) jest tym znużona - tzn. przeżywają kryzys. Tytułowym "trzecim" jest zaś Marek Kondrat, który dość nieoczekiwanie pojawi się na ich drodze i pomoże im spojrzeć na siebie z dystansu.

Są tacy, którzy porównują ten film do "Powrotu" Zwiagincewa. Bezpośrednie skojarzenie wywołują "wodne", niepokojące prologi obu filmów, poza tym w obydwu filmach wydarzenia łączy motyw podróży (autem), a Ojciec ("Powrót") i Stary ("Trzeci") - to postaci zagadkowe, niezupełnie z tego świata. W obydwu filmach podróż jest lekcją życia, celem podrózy - stanie się nowym człowiekiem. Niestety, na tym porównaniu film Hryniaka wyłącznie traci: Niepokojący prolog, owszem, ale po co poprzedza tę pogodną historyjkę? Kim jest Stary? - Bogiem wcielonym, Aniołem Stróżem, "przyjemnym facetem"? Zbyt mało wskazówek, by dać odpowiedź - a szkoda, bo pytanie poważne. I najważniejsze: w rezultacie porównania wychodzi na jaw potencjał alegoryczny "Trzeciego". Twórcy nie dostrzegli go albo zlekceważyli, stąd wszelkie "cuda" w tym filmie rażą dosłownością i obracają się w żart. W efekcie film jest dość niezręcznie rozpięty pomiędzy prawdą psychologiczną a przypowieścią (baśnią?). W kontekście "Powrotu" widać wyraźne, że postaci i ich wzajemne relacje przedstawione są raczej umownie, a wydarzenia często balansują pomiędzy Tajemnicą a Ułomnością Scenariusza.
Obejrzawszy zbyt wiele filmów, człowiek staje sie Koneserem i nie potrafi już chodzić do kina dla przyjemności. Na "Trzecim" zaś przeżywa być może istne męki. Narzeka, że dobry aktor nie jest w stanie uratować niewyraźnej postaci. Upraszczanie rzeczywistości i naginanie jej do wizji autora (np. anonimowy człowiek, który pojawia się na absolutnym odludziu, by uprowadzić naszym bohaterom leksusa) - nie bawi go. Ledwo zobaczy, jak tajemniczy przybysz (Marek Kondrat), wypełniwszy swoje scenariuszowe zadanie, znienacka staje się umierający, a to tylko po to, by w końcu zniknąć ze szpitala - a już kręci nosem. Zniesmaczony zakończeniem, twierdzi, że to po prostu szereg słabo powiązanych scen, które - zamiast spointować film, zamknąć możliwe tropy interpretacyjne - jedynie zachowują przyjemny nastrój całości...
Natomiast tzw. Człowiek Normalny nie psuje sobie przyjemności analizą, bo prawdę mówiąc - nie warto. Pomimo wad, "Trzeci" Jana Hryniaka jest filmem lekkim, w dużej mierze dzięki pogodnej muzyce (Wojciech Waglewski) oraz dowcipnym dialogom. Podobieństwo do "Noża w wodzie", z początku wyraźne, szybko ustępuje. Kondrat gra sympatycznego "bożego prostaczka", jest w tej roli prostota człowieka mądrego i radość dziecka. Nie przestaje zaskakiwać niezwykłymi umiejętnościami, chodzenia po wodzie nie wyłączając (Krzysztof Globisz jako anioł Giordano, zdaje się, też to potrafił?). Stopniowo zdobywa zaufanie małżonków, uczy ich dostrzegać, że świat to dużo więcej, niż Sukces, Prestiż i Komfort. Wprowadza do nieplanowanej wspólnej podróży służbowej żywioł niewymuszonej, nieco ryzykownej zabawy. Swoją drogą, niezwykła przygoda, jaką przeżywają w filmie Ewa i Paweł jest chyba podszyta całkiem powszednimi marzeniami ekipy filmowej o Naprawdę Udanym Urlopie, stąd czuje się w "Trzecim" Szczerość i to ona właśnie jest głównym atutem tego filmu.

środa, 9 lutego 2011

"The Myth", Jackie Chan


Film "The Myth" (神话, reż. Stanley Tong i Jackie Chan), w Polsce znany być może jako "Legenda", był w Chinach hitem sezonu 2005/06, głównie dzięki piosence tytułowej 美丽的神话 (Meilide shenhua). Jak się okazuje, Jackie Chan nie tylko się bije, ale także śpiewa, i to całkiem zacnie. W Polsce film miał wejść na ekrany wiosną 2006 (ale nie wszedł). Za to można go obejrzeć TUTAJ: "Mit" vel "Legenda" (reż. Stanley Tong i Jackie Chan).
(Recenzja powstała "na wszelki wypadek" dla miesięcznika KINO, ale film nie dotarł na polskie ekrany. Tekst miał więcej szczęścia: zapraszam do czytania. )

W 210 r. p.n.e zmarł cesarz Qin Shi Huang – pierwszy historyczny władca zjednoczonych Chin, twórca ogromnego imperium. Rządził bez skrupułów, ale skutecznie. Unifikacja pisma, pieniądza, miar i wag, budowa systemu dróg, połączenie lokalnych murów graniczych w Wielki Mur - te wszystkie olbrzymie przedsięwzięcia zdążył przeprowadzić w ciągu 11 lat panowania. W 213 r. p.n.e. z rozkazu cesarza spalono w całym państwie "nieprawomyślne" księgi (w tym większość pism konfucjańskich i taoistycznych). Równoczesnie w poblizu stolicy (obecny Xi'an) cesarz szykował dla siebie gigantyczny grobowiec strzeżony przez tysiące terakotowych żołnierzy.
W swej ambicji cesarz nie poprzestał jednak na ziemskim triumfie. Według legendy, przed śmiercią wyprawił się wraz z dworem na Zachód, podążając ku siedlisku Nieśmiertelnych. Powiadają też, jakoby dostarczony mu eliksir nieśmiertelności dostał się w niepowołane ręce. Cesarz zmarł w podróży, a znający miejsce pochowku zostali zgładzeni.

Archeolog Jackie (Jacky Chan) od 3 miesięcy śni "sen-serial": widzi siebie jako dzielnego generała Meng Yi, który eskortuje piękną koreańską Księżniczkę (Kim Hee-seon) przeznaczoną do haremu Qin Shi Huanga. Jego oddział zostaje rozproszony w potyczce, wędrują we dwoje w stronę stolicy. Księżniczka jest bez pamięci zakochana w swoim obrońcy, a on - wiedząc ze oboje sa własnością cesarza - nie śmie nawet spojrzeć na nią.

Jackie razem z przyjacielem Williamem (Tony Leung Ka Fai) udaje sie do Dasaru, gdzie w starożytnej swiątyni odkrywają lewitujący sarkofag, a w nim portret tajemniczo uśmiechniętej damy. William jest fizykiem, zabiera z grobowca kamień o wlaściwosciach antygrawitacyjnych. Jackie zas na widok portertu doznaje deja vu: czyżby historia o Meng Yi to coś więcej niż sen?

Ja, Zhuang Zhou, widziałem się we śnie jako motyla. Fruwałem wśród kwiatów i nie wiedziałem nic o Zhuang Zhou. Nagle zbudziłem się i zobaczyłem, że jestem Zhuang Zhou. I nie wiedziałem, czy-m jest Zhuang Zhou, który śnił o motylu, czy motylem, który śni o Zhuang Zhou. A przecież Zhuang Zhou i motyl różnią sie od siebie. To właśnie jest Zmienność Rzeczy. ("Prawdziwa Ksiega Poludniowego Kwiatu"). We śnie można zakochać sie, zostać bohaterem, zwyciężyć i zginąć. Tematem snu staje się obrazek widziany przed zaśnięciem, zapamiętany film, inny sen. Śnimy o pojedynkach, o muzyce, o lataniu… Czasem te wyśnione historie łączą się w misterny labirynt, w którym gubimy się w drodze do wyjścia.

Pytania, nad którymi głowi się bohater “Mitu”, są jak drogowskazy w takim labiryncie: Kim jestem? Dlaczego śnię ten sen? Co on oznacza?
Meng Yi jest bohaterem, obrońcą Księżniczki, ginie jako wierny sługa cesarza i ojczyzny. To śni dojrzały mężczyzna, świadomy ze nie należy już do siebie; tak spełnia sie jego pragnienie, by wziąć swój los we własne ręce.
Jackie z narażeniem życia dociera do celu poszukiwań, tajemnej jaskini-grobowca. Księżniczka ze snów, którą tam spotyka, odtrąca go: wciąż czeka na Meng Yi, tego Meng Yi, który niegdyś ją odrzucił. Tak spełnia się “sen wewnątrz snu” o niemożności bycia z Księżniczka. Czyżby niemożność ta leżała w naturze Jackiego?
Jackie i jego przyjaciel (a zarazem antagonista) William jako wybitni adepci sztuk walki, którzy buntują się przeciw mistrzowi i opuszczają klasztor, by zmierzyć sie z pokusami świata: pragnieniem sławy i miłością do kobiety. Tak byłoby w klasycznym filmie wushu. Tyle że Jackie walczy jak pijany tygrys, William to karierowicz i niezdara, a ich mistrz, profesor Gu, wyleciał z uczelni za okradanie grobowców. Tak, współczesny świat w porównaniu z przeszłością okazuje się konwulsyjnie śmieszny.

William i Jackie to dwie strony bardzo aktualnego dla Chin dylematu. “Pragmatyk” William czci Postęp. Pragnie szczęścia dla ludzkości a chwały dla siebie. Odkopać potrzaskane figury, poskładać, przywrócić do pierwotnego stanu! Ujarzmić grawitację! Przekuć naszą Historię na triumf naszej Techniki! “Romantyk” Jackie potępia intencje Williama (jakby pamiętał o odwiecznym tabu: Nie dotykaj tego! To są rzeczy umarłych!), ale nie może potępiać Postępu – sam korzysta z jego zdobyczy. Wygląda na to, ze skazał się na komiczna – i żałosną – drogę idealisty-pragmatyka: starożytnego miecza używać do samoobrony, kserokopię portretu Księżniczki przechowywać jak zdjęcie ukochanej, o opłakanych skutkach odnalezienia cesarskiego grobowca już nie wspominając. We śnie odwiedza go czasem general Meng Yi, jego “lepsze ja”. Chińczyk z “lepszych czasów”, zanurzony w Micie niczym w rzece zapomnienia, zdolny obcować z Historia nie niszcząc jej. Meng Yi, który jest częścią Historii, tak jak wszyscy, którzy odeszli.

Zmierzcha się nad zatoką. Zamyka się księga z portretem Księżniczki. Ostatnie ujecie: kamera unosi się wysoko nad barką-domem Jackiego, odwraca w stronę szarzejących wieżowców olbrzymiego miasta. Mrowiska nie śpią, świat pędzi do przodu. A Postęp jest jak potworne Słońce świecące bez umiaru, namolne niczym dźwięk budzika. Skuleni w cieniu wiekowych kamieni, śnimy niespokojne sny...

wtorek, 8 lutego 2011

"Powrót", A. Zwiagincew


Oto dwaj bracia (Garin, Dobronrawow) po bójce biegną, ścigając się, do matki na skargę. Ale matka mówi: "Ojciec śpi." - i ci natychniast milkną, osłupieni. "-Kto?!" A potem, wstrzymując oddech, skradają się do uchylonych drzwi pokoju. Patrzymy na śpiącego mężczyznę (Ławronienko), patrzymy zaskoczeni, przeciez już gdzieś to widzieliśmy, to kadrowanie, ten skrót półnagiego ciała, stopami w stronę widza. Ależ to Jezus zdjęty z krzyża na obrazie Andrea Mantegny! Sztuka, której przedmiotem jest Mit. Zwyczajna sytuacja, w której nagle dostrzegamy majestat alegorii. Cokolwiek niezwykłego wydarzy się potem w tym filmie, ma źródło właśnie w tym rozwarstwieniu narracji.


Nieczęsto zdarza mi się oglądać filmy, których autor jest na tyle świadomy, co dokładnie ma do przekazania. I skoro w „Powrocie” wolą twórcy jest uproszczenie kompozycji kadru, skoro rezygnuje ze skupionego oświetlenia i unika złożonych sekwencji montażowych, wierzę, że tak jest najlepiej. Nic nie odwraca uwagi od gry spojrzeń, jaka toczy się między postaciami, nic nie płoszy atmosfery oczekiwania na cud. Przedmioty ożywają w zimnych, jakby oświetlonych morskim słońcem, kadrach Michaiła Kriczmana. Stara fotografia ojca, butelka wina przy rodzinnej wieczerzy, czerwony samochód i wędki, chleb, pieczone ryby, wreszcie łódź i tajemnicza wieża, niczym klamra spinająca kompozycję filmu. Przyglądamy się im z dystansu, z szacunkiem - przecież to nieodzowni uczestnicy tej historii.

"Powrót" jest filmem o drodze ku tożsamości. Takie jest dla mnie alegoryczne znaczenie tej prostej podróży trójki bohaterów. Dzieciństwo przebiegało pod opieką matki, której można się poskarżyć na brata, która pociesza i łagodzi wszelkie spory. Nic dziwnego, że kiedy przyszło skakać do wody, Iwan przestraszył się. Woda to tajemniczy żywioł. Może wskrzesić lub unicestwić. Niebezpiecznie wchodzić w nią, nie wiedząc, kim się jest.
Natomiast kształtowanie siebie wymaga walki - dlatego patronuje mu Ojciec, ojciec-Obcy, ojciec-Przeciwnik. Ten, kto z nim nie walczył, nie może, tak jak Iwan, zawołać: "Potrafię!"
Ojciec Iwana i Andrieja jest niepojęty niczym ocean. Małomówny i szorstki. Iwan jest wobec niego nieufny, Andriej – otwarty i lojalny (jest w tym niezręczność, przesada), ale ich postawy wyrażają tę samą niepewność: kim On jest?
Niepewność ta udziela się nam, widzom. Możemy pozostać na poziomie dosłownego, emocjonalnego odbioru fabuły – i błądzić wśród domysłów. Można też potraktować fabułę jako przewodnik po ukrytej stronie świata „Powrotu”.
Mianowicie, „Powrót” posługuje się kodem zrozumiałym w kontekście chrześcijaństwa. Ewangeliczny kontrapunkt, wprowadzony w pierwszych scenach filmu, towarzyszy wydarzeniom warstwy fabularnej przez cały film. Niczym współbrzmienia w fudze, raz po raz zaskakują nas skojarzenia: bracia są rybakami - uczniami Chrystusa - i Żydami kamienującymi jawnogrzesznicę. Jest też podróżna Ewangelia spisywana przy pomocy dziennika i aparatu fotograficznego. Iwan podpatruje przez lornetkę "Przemienienie" ojca, a martwa mewa na piasku przypomina o obecności Ducha Świętego. Układają gałęzie pod kołami samochodu, niczym mieszkańcy Jerozolimy, witający Chystusa. Są Piotrem i Janem, którzy biegną do Grobu i w końcu - Bogoczłowiekiem, dźwigającym krzyż. Jest jeszcze tajemnicza skrzynka, którą Ojciec wykopie w porzuconej chacie na bezludnej wyspie. Plansze z dniami tygodnia, które wyznaczają chronologię wydarzeń, w tym kontekście również zyskują dodatkowe znaczenia. Np. „woskresenie” znaczy po rosyjsku zarówno „niedziela”, jak i „zmartwychwstanie”… (Nie chcę rozgryzać tego tropu interpretacyjnego, BARDZO zachęcam natomiast do ponownego, uważnego obejrzenia filmu!)

Zazdrość o ojca poróżni braci. Uwydatni ich cechy i będą mogli przyjrzeć się im, ocenić. We trójkę, z różnych stron, będą zmierzać ku porozumieniu, aż jeden z nich uczyni rozpaczliwy krok, bo łatwiej zrozumieć to, co się utraciło. I wtedy, nagle, spełni się cud: w jednej chwili wszystko, co było, stanie się dla nich Mitem, a oni - jego uczestnikami.
Ich powrót będzie odbywał się w skupionym milczeniu. Stali się uczestnikami Mitu, który przez zasłonę codzienności ukazał im się w osobie Ojca. Doświadczyli kresu dzieciństwa.